Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/256

Ta strona została przepisana.
—   248   —

Miłaknis pomyślał trochę nad odpowiedzią, poczem rzekł, błysnąwszy oczyma gorąco:
— To, czego my chcemy, prędzej pocznie się w Rosyi, niż nad Wisłą, a już z pewnością nie między Polakami u nas.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Kazimierz powracał przez Zielony most, Mostową, plac Katedralny i skierow ał się ku głównej Poczcie. Od chat i dworków przechodził do dzielnic miejskich okazałych. Spotkał wprawdzie po drodze parę szyldów litewskich, które mu przypomniały świeżą rozmowę. Ale ruch narodowo-litewski prawie tyle tylko zabierał tu miejsca pod słońcem, ile parę napisów na powodzi murów, gadających o innem życiu. Życie starego grodu podobne było do parku przyciętego, który zielenił się bujnemi odroślami na przekorę nowym ogrodnikom. Wielki trzon gmachu Uniwersytetu, rozległe portyki pałacu biskupiego ubierały przyległy plac w powagę historyczną, wymowną, pomimo koszarowego pokostu, pomimo tkwiącej na tym placu śpiżowej apoteozy wrogiego niszczenia.
Kazimierz zaszedł na pocztę i zapytał, czy niema tam listu dla niego, gdyż w hotelu nic nie otrzymał z Rarogów. I tu nic nie było. Poszarzało mu Wilno pod wpływem wrażeń bieżącego dnia, zachmurzonego i na niebie,