w smaku; dzban chlebowego kwasu... Nadciągały dostatki przerażające, gdyby ich wszystkich choć spróbować należało. Ale stary Żukiel nie przymuszał gości do jedzenia, nie zapraszał nawet. Tylko kiedy Krystyna dobierała czegoś na talerz, skłaniał wdzięcznie głowę i przymilał do niej siwe spojrzenie.
— Ot i pięknie...
Panna Zubowska fachowy uczyniła przegląd konfitur, próbując i chwaląc każdy gatunek. Sidorkiewicz jadł nieco wstydliwie, odsunąwszy się w kąt izby, ustawiwszy na ławie pełny talerz i kubek z kwasem. Żukielis podał mu całą misę wędliny.
— A mnie cóż? dziękuję wam, dosyć.
— Bierz dla dzieci.
— A kiedy już tak...
Przyjął »gościńca« i zawinął w chustę.
Pani Krystyna po spożyciu kurczęcia ze śmietaną i trzech ogórków z miodem, wstała żywo od stołu.
— Już nie mogę. Dziękuję wam serdecznie, sąsiedzie.
Powstał i Żukiel, skłonił się i poprosił panią, aby obejrzała sad.
Pod jabłoniami, już obranemi, albo jeszcze noszącemi na sobie ciemno-lakierowany, twardy, na zimę przeznaczony owoc, stało ze czterdzieści uli ramowych, w kształcie małych domków, malowanych każdy inną barwą.
Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/271
Ta strona została przepisana.
— 263 —