— Jakby maleńka wioska! — zawołała Krystyna. — Dlaczego to każdy ul innego koloru?
— Żeby się pszczoły nie myliły, kiedy wracają do domu — objaśnił Żukielis.
I zapraszał do wnętrza sadu dla okazania wewnętrznych urządzeń uli. Ale Krystyna wolała pozostać na podwórku i patrzeć przez płot, jak Żukiel odchylał daszki i okazywał ramy, pełne przezroczystego złota, inne ciemniejsze, zamieszkałe już przez owady. Pszczoły krążyły czarną aureolą około głowy jego odkrytej.
— Nie boi się ukąszenia — rzekła Krystyna do Sidorkiewicza.
— Wiadomo, takiego czarownika żadna nie ukąsi!
Dobry czarownik zbliżył się do płotu, przy którym stała Krystyna, miał do niej dość długą przemowę po litewsku, a kończąc, skłonił się nizko, czyniąc widocznie jakąś zaszczytną, czy poddańczą propozycyę. Ale Krystyna zrozumiała tylko coś o pasiece, coś o szczęściu — i zwróciła się do Sidorkiewicza po tłómaczenie.
— To on grabinię chce przyjąć do »bitnikowstwa«[1] pasieki, żeb’ jemu szczęście przyniosłaśby.
- ↑ »Bitnikowstwo« oznacza wspólnictwo pasieki. Bartnik kowieński przybiera często wspólnika, na