Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/275

Ta strona została przepisana.
—   267   —

wyobraźnią przez różne przypuszczenia i projekty, Krystyna odezwała się nagle i niecierpliwie:
— Wszystko jest niepodobieństwem na tej naszej Litwie.
— A toż co, Krysiu? I ty zaczniesz na Litwę narzekać?
— Źle powiedziałam. Trudno kobiecie być człowiekiem.
Panna Zubowska stuliła tylko ramiona, a Krystyna zapadła w dalsze rozmyślania posępne.
Powóz zbliżał się do parku w Rarogach i wjechał na trakt, prowadzący do stacyi kolei żelaznej. Krystyna odwróciła się całą osobą od parku, przeglądając pustą drogę w odwrotnym do jazdy kierunku.
— Stamtąd On musi powrócić, Karuś! i to wkrótce, natychmiast! Inaczej ta zaraza z Rarogów rozlezie się po całym kraju.
— Ależ przesadzasz, Krysiu!
— Nic nie rozumiesz, Karuś! — rzekła pani Krystyna i uprzejmie objęła towarzyszkę, ale oczy jej, utkwione w przebłyskujący pałac, pełne były gniewu i wyzwania.
Około pałacu znać było ruch świeżego przyjazdu: przechodził żołnierz bez broni z kuferkiem na plecach, widocznie »denszczyk«, przybrany do usług oficera.
— Przyjechał zapewne i jeszcze kogoś