burgu, mógłby pilnować tego interesu. Człowiek pewny i rozważny, zupełnie odmienny od innych żałośnie lekkomyślnych członków mojej rodziny. Za niego ręczę, jak za siebie. I skrzętny także: oszczędził już pewien fundusz.
Pani Krystyna, coraz jaśniej rozumiejąc projekt, coraz zimniej odpowiadała:
— Wcale nie życzyłabym sobie, aby pułkownik zajmował się moimi interesami. Mogłyby stąd powstać plotki, których nie chcę.
— Zależy to oczywiście od twojej woli.
— Pomówmy lepiej raz wyraźnie o moim stanie majątkowym. Czyż Auszra tak zadłużona, że nie mam już nic?
— Nie mówię tego. Ale tu potrzeba głowy i ciągłych starań. Ja dużo spraw mam na swych barkach, prawie że nad siły...
— Ach, i ja o tem myślę! — rzekła Krystyna gorzko i bez współczucia.
— Chcę nawet ocenić swój las, aby się przekonać, czy się nie mogę ratować bez cudzej pomocy.
Chmara, dotknięty do żywego tym zamiarem, zamknął zupełnie oczy i przeżuwał niesmacznie, aż się odezwał:
— Mógłbym w tym projekcie dopatrzyć się cudzego wpływu.
— Może być.
— A nie wiem, czy pan Władysław Sołomerecki, gdyby żył...
Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/280
Ta strona została przepisana.
— 272 —