Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/281

Ta strona została przepisana.
—   273   —

— Za mojego ojca proszę nie przemawiać — przerwała Krystyna — ja tylko sama mogę przeczuć, czegoby on chciał. — — A tutaj chodzi jedynie o sprawy pieniężne.
— Połączone wszelako z innymi względami natury etycznej.
— Wiem, mam obowiązki wdzięczności za opiekę nade mną.
Chmara wzniósł powoli dłonie i brwi, zaznaczając wyraziście, że wdzięczność mu się należy, ale nie chce o niej przypominać.
— I właśnie, aby nadal długów wdzięczności nie zaciągać, chcę się zająć sama swojemi sprawami. Dość już stara jestem, aby sama o sobie myśleć.
— Nie przeszkadzam, ale ostrzegam. Już sam zamiar taksowania lasu daje mi tu poznać cudzą spekulacyę. Nie chcę wymieniać nazwisk, zwracam tylko uwagę, że są tacy, którzy w celu podkopania naszego wpływu gotowi ci doradzać zgubne zupełnie plany.
— Cóż może być zgubnego w taksowaniu lasu?
— Usunięcie drogiej pani z pod naszego wpływu.
— A co to jest nasz wpływ?
Chmara, nie przyzwyczajony, aby go pociągano do tłómaczenia, zasępiał się; ponury zmierzch wchodził mu na twarz, ale starał się jeszcze zwyciężyć wymowną dobrocią: