w Ponikszcie. Więc obecne opowiadania dokładał sobie dawny spowiednik i nauczyciel do pojęć i wspomnień, ugruntowanych pewnie w pamięci, i radował się, że Krystyna nie zmieniła się w istocie swej moralnej. Tylko popędliwość jej i niepraktyczność, jak dawniej, tak i teraz, niepokoiły księdza co do jej losu.
W ostatnich rozmowach zauważył oczywiście powracające nazwisko Kazimierza Rokszyckiego, o którym nie miał żadnych innych powiadomień.
— A ten pan Rokszycki młody?
— Ma lat dwadzieścia ośm.
— Piękny?
— Tak... Proszę księdza profesora, ile powinno być tomów Pamiętników o dawnej Polsce, Niemcewicza?
— Tomów jest sześć.
— A ja znalazłam tylko cztery.
— Są tu wszystkie, moje dziecko; trzeba je odszukać.
— Więc mówisz, że pan Rokszycki jest z gatunku ludzi, jakich my znaliśmy za naszych czasów w Taborowie?
— Z pewnością, księże profesorze. Z panem Eustachym Chmarą pokłócił się o politykę naszą tak strasznie, że go znienawidzili i Chmara i księżna.
Panna Zubowska wtrąciła swoje ale:
— Pozwól, Krysiu. Najprzód rozmowy tej
Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/301
Ta strona została przepisana.
— 293 —