Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/31

Ta strona została przepisana.
—   23   —

— A cóż mi Fedkowicz prawił, że Chmarę sprowadzi jutro depeszą do Wilna?
— Fedkowicz Litawor?
— Aha.
— Pan Litawor może się omylił. Ja wiem, bo przedwczoraj widziałem Chmarę.
— To cenna dla mnie nowina. I zjazd ziemiański radbym bardzo zobaczyć.
— Przyjedź do Wiszun, to i razem pojedziem do Rarogów.
— To się składa wybornie, Hieronimie dobrodzieju.
W tej chwili zapukano do drzwi energicznie, i po zwykłem »proszę« wszedł do pokoju piękny mężczyzna, jaśniejący młodą siłą.
— Kazik! — zawołał pan Apolinary z akcentem niemal rodzicielskim i ucałował syna przyjaciela w aksamitne, krótko strzyżone włosy, podczas, gdy Rokszycki schylił się do jego ramienia.
Zapoznał następnie Kazimierza z Hieronimem. Litwin przywitał się uprzejmie, ale w milczeniu i nie okazując pozornie chęci bliższego poznania nowego gościa z Korony. Przeciwnie Rokszycki z otwartą ciekawością przyglądał się niepospolitemu okazowi litewskich Budziszów. I Apolinary nie mógł powstrzymać swej serdecznej wymowy:
— Trafiasz, Kaziu, na uroczystość familijną skojarzenia dwóch nie znających się dotąd