Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/314

Ta strona została przepisana.
—   306   —

tem łzawo, widząc, że bawi Krystynę opowiadaniem.
— Taki to trudny strzał do kaczki na ciągu? — zapytała dla podniecenia werwy Jurka.
— Trudny — jak komu. Kiedy rozpędzona i wysoko, ledwie jej śrutem domacasz. A znowu bywa: siedzisz pod łozą cicho, dech zaparłszy, a gromada kaczek zlata na łąkę, o tobie nie myślący. Tak ty wstań! Tedy kaczki szurum! jak zawrócą, a zbiją się w czarny kłąb, ty im daj duchu z dwóch rur! — Pięćdziesiąt pięć kaczek zabił nieboszczyk książę Mikołaj dwoma strzałami przy Dusiackiem jeziorze taką sztuką!
— Dwoma strzałami?
— Dwoma — dalibóg prawda.
— A tutaj bywa tyle kaczek? — zapytała Krystyna, w której odezwała się żyłka myśliwska.
— Poniksztyńskie same te kacze łąki. Nie wiem, jak teraz. Ot, poprobuj z nami grabini wieczorkiem.
— Nie mam nawet strzelby.
— Bajki! u książąt cztery strzelby w kałamaszce.
— Nie chcę z książętami polować — rzekła Krystyna stanowczo.
— Tak czemu? — my nie z Rarogów — szepnął Jurko przebiegle.