Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/338

Ta strona została przepisana.
—   330   —

staremu buty nowe kupić, musi już na pogrzeb...
Okazał nowy but z pod pogniecionej, nawykłej do przewiązania w pęcinie nogawicy. Ale uśmiechem żywym i przebiegłym wyzywał żartobliwie śmierć na pojedynek.
— Go znowu! — rzekł Kazimierz — chyba że buty nosić będziecie ze trzydzieści lat?
— Daj, Boże, trzydzieści — godził się łatwo Jurko na przedłużenie swego pobytu na ziemi.
Rokszyckiemu błysła myśl, że Lej tan musi być powiadomiony o pani Krystynie. Coś jakby jej blizkość przeczuł w powietrzu. Namyślając się nad rozpoczęciem indagacyi, nie znalazł nareszcie nic lepszego, jak dać rubla strzelcowi.
— Widzę, że fajki nie macie.
— Ot, jak panicz zgadł! Fajkę ja zawczora do wody upuścił, leząc po kaczkę. Szukał, szukał, a ciemnieńko już było — aż tu chlup! panieńku ty mój, wielka ryba fajkę połknęła. Dalibóg!
— A to dopiero wypadek! — rozśmiał się Kazimierz. — Więc ciągle polujecie? czy w znanych mi okolicach?
— Ot, kiedy nie ze wszystkiem mnie wiadomo, które panicz znasz?
— Pytam o Wiszuny, Rarogi, Auszrę..
W dwóch mrugnięciach oczu zdał sobie