Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/345

Ta strona została przepisana.




XXIII.

Przyjechał, stanął w karczmie, dał znać do dworka księdza Antoniego, otrzymał zaproszenie od Krystyny z usilną prośbą o pośpiech i podążał już wielkimi krokami od placu kościelnego przez główną ulicę, a raczej trakt, przerzynający Poniksztę. Droga była rozmoczona po deszczu, drzewa przy niej rosiły jeszcze przy każdym powiewie natryskami roztęczonych w słońcu kropel. Kazimierz trzymał się jednak, dla ominięcia błota, przy rowie, którego ciemna zieleń wkraczała tu i owdzie na drogę, skakał przez kałuże lekko, czując, jak go nogi niosą same jakimś dreszczem, przerobionym na siłę. Wchodził do zapłakanego niedawno miasteczka, jak ten promień słoneczny, szczęśliwy, zdawał się go nieść na sobie i rozsiewać po uśmiechniętej krainie.
Już dosięgną! brzegu parku. Mówiono, że przy drodze?... Jeszcze kilkadziesiąt szybkich