Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/350

Ta strona została przepisana.
—   342   —

z głowy, zwłaszcza z gardła. W mawiał to moim rodzicom, sąsiadom, bodaj że wniósł na sesyę swoich tam komitetów... Kiedym się dowiedział o zaręczynach z Kmitą, odetchnąłem. Nie od ciężaru jakichkolwiek zobowiązań, bom żadnych nie zaciągał, ale od wymowy wuja. Teraz wuj jest na mnie wściekły i dowodzi mi, żem niedołęga.
— On panu?! — zawołała Krystyna.
— Niech pani tego do serca nie bierze; najlepszy człowiek, bardzo się lubimy.
— Zaprosili mnie na zjazd zaręczynowy do Wiszun — dodała spokojniej Krystyna.
— Mnie także.
— I pan pojedzie?
— A pani?
— Mogę pojechać, jeżeli pan tam będzie.
— Ja tem bardziej. A to doskonale!
Przedłużająca się perspektywa wspólnych planów wywołała chwilę radosnego milczenia. Kazimierz spojrzał w górę na niezmierne bukiety w tonach żółto zielonych, zwieszające się, piętrzące, rozszeptane przyjaznym pogwarem nad jej i jego głowami.
— Wspaniale tu mieszka sobie ksiądz Wyrwicz.
— Parku nie dzierżawi — objaśniła Krystyna — park i dwór są puste, bo w nich straszy podobno marszałek Stetkiewicz, dawny dziedzic.