Ksiądz Antoni i Kazimierz razem przybyli nazajutrz do dworku i zabrali miejsca w jedynym bawialnym pokoju, którego atmosfera biblioteczna coraz bardziej przerabiała się w pozorze i zapachu na wnętrze, zamieszkane przez kwiaty i Krystynę. Wesoły, intelektualny spokój, panujący tu jeszcze wczoraj, zachwiał się od przybycia Kazimierza. Czworo tych ludzi długo tu razem pozostać nie mogło; z tej klatki, nietrwale, choć tak troskliwie zbudowanej, dwa młode ptaki przeznaczone były do odlotu.
Mężczyźni patrzyli na siebie uważnie i nieco sztywnie, jak zwykle bywa przy spotkaniu dwóch różnych i silnych indywidualności. Starania Krystyny, aby utrzymać zagnieżdżoną już serdeczność, niemal familijną, niewiele pomagały; ksiądz Antoni bardziej był dogmatyczny, Kazimierz zimniej wymowny, niż zwykle. Deszcz znowu padał na dworze, towarzystwo musiało pozostać zamknięte między ścia-