Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/371

Ta strona została przepisana.
—   363   —

najeżony i ponury, jak żubr, i na wszelkie powinowactwo i frazesy nieczuły.
— Niezmiernie się cieszę ze spotkania tak uczonego męża — mówił pan Apolinary. — Może mi pan objaśni? Zwiedzałem niedawno katedrę wileńską, i pokazano mi tam pod wielkim ołtarzem kryptę z czasów pogańskich. Pozostało nawet jakieś malowidło na sklepieniu, podobno trzej bogowie?
— Perkunas, Patrimtas i Patoldiewas — wyrecytował magistralnie Ciecierowicz.
Assernhof, który także kręcił się ciągle między gośćmi, pochwycił tę rozmowę i nie omieszkał jej ożywić:
— A mnie opowiadano inaczej. Kiedy Czechowicz malował w katedrze, miał pomocników, którzy mieszkali w krypcie pod ołtarzem. Ci w wolnych chwilach napacykowali na sklepieniu trzech króli: Kacpra, Melchiora i Baltazara.
— Co mi pan mówisz?! — zawołał Ciecierowicz oburzony — wiek czternasty! nawet twarze bogów podobne.
— Znałeś ich pan osobiście?
Archeolog zaperzył się i gotował jakąś odpowiedź miażdżącą, ale pan Apolinary zagadał:
— Pasyami lubię starożytności, dobrodzieju mój! Jest tam u mnie na wsi takie stare cmentarzysko pod lasem. Kiedy przechodzę,