Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/378

Ta strona została przepisana.
—   370   —

Nie wystąpił nikt zrazu na jej spotkanie; nawet pan Hieronim, który niezgrabnie, zdaleka zapraszał ją na honorową kanapę, nawet Hylzen, który ważył w sobie wątpliwość, co przyzwoitsze: przystąpić do niej, lub przysiąść się dopiero, gdy ona usiądzie. Nie wszyscy zresztą ją znali; ludzi śmiałych, jak Apolinary i Gotard, nie było w pokoju, a kilkanaście par oczu dziwiło się to jej piękności imponującej, to zagadce, że wyszła »z lasu« i stanęła nagle między nami.
Pani Krystyna trzymała głowę wysoko, jednak widać było po jej ruchach, że osłupienie towarzystwa było jej nieprzyjemne.
Właśnie Kazimierz stanął we drzwiach salonu, objął oczyma i ocenił sytuacyę.
— Cokolwiek pomyślą, ja stanę przy niej.
Przeszedł żywo przez salon i powitał Krystynę wielkim ukłonem, całując ją w rękę. Rozpromieniła twarz otwarcie:
— Już pan tu jest? to dobrze.
I ruchem jakimś zaufanym całej postaci przechyliła się do niego, nie dotykając jednak jego ramienia, patrząc na salon innemi oczyma, uszczęśliwionemi, mówiąc bez słów, że teraz jej dobrze.
Ta piękna para ludzi, obok stojących, nowe rzuciła światło na wyobraźnię wstrzemięźliwego towarzystwa. Ale przystąpił zaraz do