tycznym skurczem. I głos, zwykle basowy i stanowczy, zmienił się dzisiaj w jakiś tenor liryczny. Krótko przemówił:
— Młody nasz współobywatel poruszył struny jakoby nieme w nas, a przecie najgłębsze. Okrzyk, którego nam wznieść tymczasem nie wolno, dobył się z piersi rodowitego Litwina. Obyśmy dożyli dnia, kiedy zgodnym chórem powtórzyć ten okrzyk będzie pora, bez niebezpieczeństwa buntu, z serc, ukojonych przez zgodę rządów i ludów. W wasze ręce, szanowni i kochani bracia z nad Wisły, posyłam to gorące życzenie.
Skłonił się kielichem Apolinaremu i Kazimierzowi. Pierwszy z nich rzucił się zaraz do dubeltowego uścisku z unarodowionym Chmarą; Rokszycki powstał tylko i odkłonił się ze swego miejsca, ceremonialnie.
Kazimierz nie opuszczał prawie Krystyny od czasu jej przybycia do Wiszun i teraz towarzyszył jej do wieczerzy. W gwarze, wobec rozpierzchającej się na ciągle wypadki retoryczne uwagi towarzystwa, mogli rozmawiać osamotnieni, jakby w loży, pośród widowiska, w którem jednak brali udział wzrokiem i słuchem. Bawili się cudownie, jak nigdy w życiu. Z wesołych uwag o różnobarwnej seryi osób i mów wykwitały ich własne spostrzeżenia: jak godzą się doskonale; jak, słuchając razem ludzi rozgadanych, odsłonię-
Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/385
Ta strona została przepisana.
— 377 —