— Lubi go pani? Ja przepadam za tym starym. Naturalnie, że go zapiszemy do naszych.
— A jeszcze kogo? — pytała Krystyna, okrążając wielki stół radosnem spojrzeniem.
— Wszystkich... prawie wszystkich. My tu, mieszkając w okolicy, potrafimy zbudzić, zapalić do naszych celów, zorganizować cały powiat...
Pohamował się nieco i dodał:
— Mówimy trochę, jak dzieci.
— Jakto?! zawołała Krystyna — to nie toast, co mówimy. To jest nasz spisek, nasz paragraf tajny! To najmędrsze i najlepsze, co w nas jest. Ogłaszać tego nie potrzeba, ale kiedy w nas to jest, dlaczegóż sobie powiedzieć nie mamy?
— Słusznie... tak być musi, najdroższa moja pani.
Gdy powstał rozrzewiony Chmara, Kazimierz położył bez namysłu rękę na dłoni Krystyny, aż drgnęła odruchowo, jednak nie spłoszyła się, jakby to dotknięcie poufałe było już uprawnione między nimi.
— Patrz... pani, on płacze — szepnął Kazimierz.
— Widziałam już łzy szczersze — odpowiedziała Krystyna.
Gdy po przemówieniu Chmary Rokszycki zachował się wstrzemięźliwie, pani Krystyna
Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/387
Ta strona została przepisana.
— 379 —