rozmyślaniami, przejęła Kazimierza jakimś przekornym chłodem. Więc Krystyna ominęła dobrowolnie okazyę wyjścia za »porządnego i bogatego człowieka«, jak radził Assernhof. Radowało go to zarazem i korciło.
Milczał przydługo, aż Krystyna zapytała:
— O czem mój pan myśli?
— Prawda... myśli moje wszelkie należą do... ciebie. Jeszczem się do tego nie przyzwyczaił. — — A jeżeli myśli są płaskie, pospolite?
— Chcę znać wszystkie, i moje też oddam bez wyboru.
— Więc myślę, że lepiejby ten Hylzen był jakimś znajomym bez pretensyi... bogatym wujaszkiem, któryby pożyczył pieniędzy na ratowanie Auszry.
Krystyna spoważniała znacznie.
— Na ratowanie? więc już wiesz?
— O czem?
— O stanie mego majątku?
— Przed oceną lasu dokładnie wiedzieć nie mogę, ale mówili mi różni.
— Ach, tak...?
Teraz ona zamilkła na długą chwilę, a potem z pewnym przymusem wróciła do rozmowy:
— Miałam też dzisiaj nieznośną przeprawę z panem Chmarą.
— I o tem mi już mówiono.
Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/399
Ta strona została przepisana.
— 391 —