Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/401

Ta strona została przepisana.
—   393   —

odrazu otoczyć pani takim dobrobytem, do jakiego przywykła.
— To i ja mogę nie być nic warta, oprócz tego, co mam w sercu — rzekła Krystyna z gorącym wyrzutem w spojrzeniu.
Zatrzymali się i oczy utkwili w sobie nawzajem, rozżalone na los, czy na innych ludzi, a przecie i pomiędzy sobą poróżnione teraz, pytające o wyjaśnienia niebezpieczne. Ujęli się potem za ręce, i uczyniło im się lżej. — — Zapałały oczy kochanym ogniem, i on ją przyciągnął do siebie, a ona rzekła tylko, nauczona wczorajszem doświadczeniem, lustrując drogę w obu kierunkach:
— Nie tutaj na widoku...
Więc zeszli na bok drogi pod zasłonę dużych drzew i...
Stało się zaraz jasno na świecie i w przyszłości. Zeswatała się z nimi przyroda śpiewem i zapachem, słońce złotym deszczem tryskało przez liście, trawy przydrożne przemówiły nieznaną wonią, ruczaj płynął przy drodze i szeptał, że kochanie jest jedynem życiem, że do szczęścia nie potrzeba wam nic więcej, oprócz was dwojga.
— Chodźmy, chodźmy już — wyrwała się z uścisku zapłoniona Krystyna — nawet nie mamy pierścionków. — — Mówmy teraz o rzeczach naszych, tylko mnie już nigdy nie nazywaj panią...