Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/415

Ta strona została przepisana.
—   407   —

a rozprzedaż ich powierzył Budzisz znajomym, głównie Pasterkowskiemu, jako najgoręcej zainteresowanemu w tej akcyi przeciwko »litwomanii«. Pan Tytus rozgłaszał nawet — doszło to i do Budzisza — że był inicyatorem odczytu.
— Niech mu się to zdaje — myślał pan Apolinary. — Jeżeli odczyt się uda, będzie czas na sprostowanie. Co innego zresztą — mówić, co innego — namawiać do mówienia.
Przeżywał poprostu gimnazyalne emocye, jak uczeń przed maturą. Stawiał stół na środku pokoju, przed lustrem i przy drzwiach zamkniętych uczył się godzinami patetycznych ustępów na pamięć, przewracania kart w stosownej chwili, uszlachetnienia giestu mówcy przygodnego, którym już był oddawna, aż do powagi profesorskiej.
— Co w tem miejscu lepiej: huknąć, czy zniżyć głos do tajemniczego szeptu?..
Najprzód więc próbował grzmotu. — — Nieźle. Teraz znów to samo sposobem magnetycznej insynuacyi. — — Jeszcze lepiej.
Notował na rękopisie ton jeden i drugi znakami w rodzaju klucza basowego i wiolinowego. Wyobrażał przed sobą tłum słuchaczów: mężów dojrzałych, młodzież, kobiety; ludzi z nim jednomyślnych i przeciwników z obozu »młodej Litwy«; znajomych i nieznajomych. Czy zwracać się spojrzeniem do