Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/416

Ta strona została przepisana.
—   408   —

znajomych, czy wzrok utkwić w jaki punkt sali oddalony, aby słowo płynęło nad głowami obecnych, spadało na nie dobroczynnym deszczem? Słyszał od kogoś, że tak najskuteczniej uwydatnia się natchnienie. Tymczasem jednak widział tylko przed sobą w lustrze swą postać próbującą, a nie wiedział, ilu i ja kich będzie miał przed oczyma słuchaczów w dniu odczytu.
Już tylko trzydzieści godzin oddzielało go od występu. Pan Apolinary spał, gdyż była dopiero godzina siódma rano, gdy nawiedził go Pasterkowski, srodze zwiędły na twarzy, od niewyspania, czy innej alteracyi. Po odsłonięciu firanek i rozczmychaniu się uśpionego działacza, pan Tytus rzekł, siadając na łóżku:
— Zdaje się, że odczytu jutro nie będzie...
— Co takiego?! cenzura?
— E, gdzie tam! publiczność.
— Wroga manifestacya? zamieszki uliczne?!
— Przeciwnie, biletów nie kupują...
To był cios najgorszy. Pan Tytus zwiesił nos, a pan Apolinary głową ciskał na boki, jakby nie rozumiejąc jeszcze:
— Więc jakżeż?.. nie kupują?
— A nie chcą. Co ja się już nalatałem wczoraj do późnej nocy! Poruszyłem redakcye, księgarnie i kogo tylko mogłem. No i u nas sprzedano trzy bilety, moja żona umieściła