Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/418

Ta strona została przepisana.
—   410   —

prelegenta i odłożenie odczytu na czas nieograniczony — proponował Pasterkowski.
— Zasłabnięcie?.. Nie, to już było... Lepiej, nagłe wezwanie do Warszawy, od komitetu.
— I to już było — nadmienił Pasterkowrski.
— Jednak to lepsze — rzekł Budzisz i osadził się na tym projekcie.
Znalazł nawet poetyczne uzasadnienie cofnięcia na dzisiaj zamiaru:
— Pamiętasz, panie Tytusie, z historyi świętej, jak Noe wypuszczał z arki gołębice na próbę, czy ziemia już obeschła i przygotowana na jego przyjęcie? Otóż tutaj ziemia jeszcze nie gotowa; trzeba czekać, aż bagna oschną.
— Ale arka nasza nie zginie! — odrzekł Pasterkowski — pływaj pan dalej i wyląduj szczęśliwie, panie Apolinary!
Tajemnica partyjna pokryła całą tę rozmowę, i pan Apolinary pierwszym pociągiem wyjechał do Warszawy.
Jechał sam. Dzień był pogodny; tu i ówdzie można było dostać krzepiących ciało i myśl alimentów. Drobne niepowodzenie wileńskie rozpłynęło się w twórczym optymizmie Budzisza. Wśród drzemki fizycznej czuwający wciąż duch obejmował senną wizyą dokonane dzieła.

Tam, na północ, hen daleko
Szumią puszcze ponad rzeką,