Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/421

Ta strona została przepisana.
—   413   —

chylna, ale zapytująca badawczo o nowe czyny. A na lewo, nad miastem młodszem, oznaczonem zaledwie kilku wytycznemi wzniesieniami architektury, unosiła się prześwietlona kurzawa, łuna ciepła od ognisk pracy i uciechy. Czarna pod miastem Wisła odbijała nieskończonej długości szereg pobrzeżnych latarni.
Światełka między murami igrały, obok powitalnej radości, jakąś ironią. Te z Powiśla, jak oczy głodne, tamte wyższe przenikliwe, elektryczne. »Jak się macie, kochane facety — a co z sobą przynosicie?« I te oczy młodszej Warszawy patrzyły przybywającym na ręce...
Gdy tak gadały stare i młode mury, Budzisz uczuł się i dumnym, i zmieszanym, i chyżym jeszcze do wieńca, i zmęczonym już trochę do pracy... Ale gdy most żelazny przedudniał i miasto ogarnęło wjeżdżających pokrzyżowanym zgiełkiem, jak parę much nowych, zaciągniętych do ogromnego roju, pan Apolinary uświadomił w sobie zdwojoną rozkosz blizkości ludzi jednomyślnych, skupionych z nim ciasno w powozie. Trudno żyć dla całych obszarów, choćby dla całego miasta; trzeba żyć ze swoimi i dla swoich.
I wyciągnął ręce radośnie do towarzyszów:
— No, dobrodzieje kochani, znowu jestem pomiędzy wami!