nim na wyprawę do Auszry. Z Ponikszty do Auszry było nieco bliżej, niż do Rarogów, ale zawsze około pięciu mil; tylko że świeża sanna skracała czas jazdy. Razem z projektowanem chodzeniem po lesie wyprana nie mogła się zmieścić w krótkim dniu grudniowym, przewidziano więc nocleg u Sidorkiewicza albo u dzierżawcy folwarczku pod lasem, nocleg niewygodny, w ubraniu; żywność zabrano z sobą. Była to wyprawa niezwykłego zakresu, nie przejażdżka tylko.
Podróżnych grzała i krzepiła szczera ochota. Pani Krystyna, ubrana w strój myśliwski, krótszy niż zwykły, i w czapeczkę, otulona była nadto w dużą białą szubę; ksiądz Antoni tonął w płowych szopach, wyglądał młodo i po świecku. Sanki sunęły raźnie, podzwaniając sennie jednym dzwonkiem, przytwierdzonym do dyszla.
— Gdzie też ja pędzam księdza profesora za mojemi sprawami! — odezwała się Krystyna.
— Niedługo już, moje dziecko... — odpowiedział ksiądz Wyrwicz głosem, który nie ubolewał nad dniem dzisiejszym.
Krystyna stwierdziła z przyjemnością, że księdza bawi wycieczka prawie tyle, co ją samą.
— Jak zbudujemy dom, ksiądz profesor
Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/427
Ta strona została przepisana.
— 419 —