— Proszę — odrzekł protekcyonalnie technik właścicielce lasu.
I natychmiast rozpoczął znowu swą ponurą funkcyę. Pierwszy pień napotkany z kolei była ta ogromna rosochata osika. Marczak obrzucił ją pogardliwem spojrzeniem i zawołał odrazu trzeciego towarzysza, nosiciela cechy. Ten huknął w pień, obnażony już do rdzenia, bez udziału siekiery, przez wiekowe przygody, i odbił na nim czarne piętno.
— Co to znaczy? — zapytała Krystyna.
— Brak — odpowiedział Marczak, zapisując spiesznie w dobytym z kieszeni notatniku.
Zabrał się z kolei do niegrubego stosunkowo, ale prostego dąbczaka, który gadał cicho zachowaną jeszcze koroną rudych, przemarzłych liści. Temu pan Marczak przypatrzył się uważnie, zanotował miarę grubości odziemka, potem obszedł pień dokoła z uszanowaniem, wznosił oczy aż do wierzchołka, kreślił coś w notatniku, jakby drzewo szkicował, wreszcie wziął sam siekierę, zaciął korę delikatnie i na obnażonem miejscu pnia zapisał liczbę czerwoną »rubryką«.
Pani Krystyna, niezmiernie zaciekawiona przez proceder i wynik oceny lasu, postanowiła poprosić o wyjaśnienia. Przecie ten technik należy do rodzaju męskiego, ma najwyżej trzydzieści lat, nie może być zupełnie
Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/432
Ta strona została przepisana.
— 424 —