Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/435

Ta strona została przepisana.
—   427   —

— Ależ gospodarowano w tym lesie, no no! Krystyna przysunęła się zaraz do szorstkiego jegomości, który postąpił umyślnie szybciej, aby odciągnąć właścicielkę lasu od reszty obecnych.
— Źle gospodarowano? — zapytała troskliwie.
— Najprzód — mówił cicho i ponuro Marczak — las jest zupełnie przejrzały; trzeba było dawno go ciąć. Powtóre... zna pani kontrakt z kupcem Jeremiejewem?
— Kontrakt zawarty przez... pana Karola Chmarę?
— A już nie wiem, przez jakiegoś tam Chmarę. Dość, że ten Jeremiejew kupił 20,000 sztuk na wybór po 2 ruble. Rozumie pani? na wy-bór!
Rozcapierzoną dłonią wygrażał sobie przed czołem, a zarazem tak gniewnie spoglądał na panią Krystynę, że aż zadziwiła się:
— Ależ, mój panie, cóż ja winna?
— Tak, wiem, mówił mi Rokszycki. Tylko uprzedzam, że ci opiekunowie pani to, to... no to poprostu skandal!
Krystyna nieomylnym instynktem poznała w Marczaku zagorzałego sprzymierzeńca, jeżeli nie jej samej, to przynajmniej jej interesów. Przemówiła ze ślicznym uśmiechem:
— Mój panie drogi! proszę mi powiedzieć — więc te sprzedane drzewa dużo więcej warte?