Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/438

Ta strona została przepisana.
—   430   —

nie zjawił się, to zapewne nie mógł, to może i lepiej?...
— Ale gdzież tam, księże profesorze! Musi przyjechać! przyjedzie!
Ostatnim możliwym pociągiem, o ósmej rano, wpadł Kazimierz razem ze świtem do dworku, gdzie panie, już ubrane, i ksiądz Antoni, powołany z altaryi o niezwykłej godzinie dla nadzwyczajności tego dnia, powitali go razem. Dzień był najkrótszy w roku, najpilniejszy, dzień przesilenia.
Kazimierz, choć strudzony i niewyspany, wyglądał zwycięsko. Po pierwszych zaraz słowach powitania, wśród nienasyconych spojrzeń, rwących się rąk do uścisków, ogłosił poprostu:
— Odkupiłem kontrakt Jeremiejewa. Mam go w kieszeni, tu.
Obudził radość, jednak nieproporcyonalną do swojej, więc zawołał:
— Nie wiecie, co to jest! To jest Auszra uratowana, to wyzwolenie! moja... pani jedyna!
Krystyna zrozumiała tylko... że on jest zbawcą. Wyciągnęła do niego ramiona i szyję, a on ją chwycił w niecierpliwe objęcia, przytulił głowę jej do wezbranej miłością piersi i całował bez pamięci jej włosy i oczy.
— Ach! — krzyknęła panna Znbowska.
Ksiądz Antoni patrzał na szczęście ziem-