skie burzliwe, i dobre łzy niezazdrosne stanęły mu w oczach.
— Chwalcie Boga, m oje dzieci! — rzekł, wznosząc ręce.
Chwila była zbyt przesycona wzruszeniami, aż oniemiła wszystkich, zakłopotała. Usiedli naokoło stołu.
— Więc jakże to zrobiłeś? — pytała Krystyna, gwiaździstemi oczyma wpatrując się w Kazimierza.
— Zrobiłem. Na szczęście Jeremiejew nie doceniał wartości tego, co kupił przed pięciu laty. Eustachy Chmara stawiał mu pewne trudności formalne co do wyrąbania, chciał zamienić kontrakt na odpowiedni dług, płacił procenty...
— Widzisz, Krysiu — przerwał ksiądz Wyrwicz — pan Eustachy zajmował się jednak twojemi sprawami; nie można go tak ostro sądzić.
— Niech ksiądz profesor posłucha do końca — ciągnął dalej Kazimierz. — Ledwie, ledwie, żem się nie spóźnił do Petersburga i nie dał się ubiedz komuś, który już uprzednio chciał ten kontrakt nabyć. Proszę zgadnąć, kto taki?
— Sam Chmara?! — zawołała Krystyna.
— Niezupełnie on, ale — księżna Zasławska.
— Ach! ta propozycya Chmary w Wiszunach!
Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/439
Ta strona została przepisana.
— 431 —