W maleńkim, dorobkowym domku pod puszczą auszrańską nie snuło się przez koniec zimy sielanki na wzór »szczęścia w chatce«. Nie było tam leniwych gawęd przy porannej kawie, ani nawet czytania wierszy. Piękność zespołu dwóch istot, wybornie dobranych ubierała poezyą żywą wszystkie ich dni wspólne, gorąco pracowite. Młoda krew, najsilniejszy motor świata, ładowała siłę, niby w akumulatory, które niebawem miały być użyte do wielkich robót.
Widziano ich zawsze razem, często na dworze pod bylejaką pogodą, w lesie, w krótkich podróżach. Mówili jedni o nich, że kochają się, jak żołnierz i markietanka, drudzy, że »dziwaczą się«. Jedną mieli cechę wspólną z zakochanymi wszystkich czasów, że nie szukali obcego towarzystwa.
Mnóstwo projektów realnych żywiło ich nieustanne porozumienie; niektóre z tych projektów już były narysowane na papierze, a nawet na gruncie. Przez zimę pracowały w puszczy topory ciesielskie nad wyrobem belek, zwożono saniami materyał budowlany na miejsce obrane, gdzie stanąć miała nowa Auszra, osada wspaniała. Przeznaczono na wyrąb spory kawał puszczy, przyległy do folwarczku, mniej piękny. Za dwa, trzy lata pagórki te, dzisiaj leśne, pokryją się bujnem zbożem na nowinach. Gdy ustępowała zima
Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/448
Ta strona została przepisana.
— 440 —