dziewanie szybko. Niepozorny w spokoju, krępy kuc żmudzki okazywał się zacnym koniem pociągowym: drobił tęgim kłusem po równej drodze, wspinał się energicznym stępem na pagórki, a schodząc z nich, trzymał dzielnie na zadzie kałamaszkę, obciążoną trzema ludźmi, dławiąc się pod wysoką duhą, która zsuwała mu się aż pod uszy i wieńczyła aureolą męczeńską głowę jego drobną, obowiązkową, z przymkniętemi boleśnie oczami. I znowu biegł, jak najęty, jak gdyby nigdy nic...
— Tęgi fornal, dobrodzieju mój! Widać Pan Bóg stworzył tutaj konia żwawego, żeby dopełnić człowieka, który ledwie się rusza — mścił się jeszcze pan Apolinary na Litwinach za doznane niepowodzenia na stacyi.
Kazimierz zaś nie żywił najmniejszej urazy do ludzi, ani do pięknego kraju, który poznawał. Aby ulżyć zacnemu koniowi, zeskakiwał, gdy droga szła stromo pod górę, albo przepastnie z niej się staczała. Postępował pieszo, to znowu w biegu wskakiwał na wózek zwinnym obrotem swych młodych nóg rozhulanych. Czasem urwał kłos przydrożnego zboża i okazywał go panu Apolinaremu; dziwili się dobrej ziemi i tłustym plonom. Czasem gałąź drzewa przyciągnął do siebie i oglądał liście z zaciekawieniem botanika.
— Oto, co tak pachnie, wuju, czem ciągle oddychamy: czarna olcha.
Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/46
Ta strona została przepisana.
— 38 —