Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/77

Ta strona została przepisana.




V.

Ranek rozbłysnął równie pogodny, jak dni poprzednich, słoneczny, lecz przesiąknięty rzeźwym powiewem, jak ranki nad wielkiemi wodami. Dwór wiszuński stał wyświeżony w świetle, śmiało się jezioro trochę zimno, drzewa gwarzyły w koronach. Nicby tego poranka nie odróżniało od wczorajszego, gdyby nie stroje mieszkańców Wiszun odmienne.

Dwaj Budziszowie chodzili wzdłuż domu, przybrani w długie, czarne surduty; w okolicy kuchni przelatywały pędem dziewczyny obute, w barwnych kieckach i kaftanikach. Jedne miały świeże kwiaty, wplecione w płowe, tłuszczem smarowrane włosy, drugie głowy przykryte jedwabnemi chustami. Parobcy ukazywali się w pięknych kurtach najświeższej kowieńskiej mody i świecili butami, tłusto wysmarowanymi. A ochmistrzyni[1], pani Mi-

  1. »Ochmistrzynią« nazywają w Kowieńskiem osobę, zarządzającą gospodarstwem kobiecem we dworze wiejskim. To, co w Królestwie »szafarka«.