Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/85

Ta strona została przepisana.
—   77   —

mówił z ambony o lnie zadeptanym — rzekł, śmiejąc się, pan Apolinary do odchodzącej.
— Ach, wuj także satyryczny? Myślałam, że wuj dobry.
Gdy znikła w furcie wysokiego muru, który otaczał kościół z dziedzińcem i dzwonnicą, pan Apolinary odezwał się do Hieronima, stojąc pośród kwiecistego ogródka, po którym krążyło parę ładnych dziewczyn i rwało kwiaty:
— Wszystko u was piękne, tylko ksiądz wam się nie udał. Drugiego już takiego spotykam, a jest ich podobno wielu na Litwie?
— Niemało — odrzekł Hieronim — ale są, dzięki Bogu, i inni.
— Radbym ich poznać, dobrodzieju mój, bo ci to jadowite bąki na waszych kwiatach.
Zerknął na dziewczyny, rwące kwiaty. Widocznie proboszcz pobłażał maluczkim, choć wobec wielkich był hardy.
— Ot, więcejby takich, jak ksiądz Antoni Wyrwicz! — westchnął Hieronim.
— A kto to taki?
— Dzielny księżyna. Mieszka o kilka mil od nas, bez parafii. Takiego nie dopuszczą. Ot, masz stosunki, bracie Apolinary, sprowadź nam księdza Wyrwicza na proboszcza do Wiszun.
— To przechodzi zakres moich działań. W sprawach świeckich, co zechcesz, dobro-