Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/102

Ta strona została przepisana.
—   98   —

Znowu zniknęła Ola i drzwi zamknięto, jakby przechowywano skarby w tem ubogiem mieszkaniu. Po dziesięciu minutach powróciła.
— Szmul powiedział, że sam nie pójdzie, tylko w kupie, bo słyszał, że wojsko jest przy fabryce. Szmul mówi, że ma dosyć jednej kuli w ramieniu...
— Co za kula? kontuzya... A Piętak?
— Piętak robi korektę, bo jeden, który umie. Ale pójdzie, jeżeli każesz.
Demel zerwał się z kanapy i przeciągnął ramiona:
— A no, to ja sam pójdę.
Ola przypadła do niego z błyszczącemi oczyma:
— Ze mną... prawda?
Młodzieniec popatrzył bez rozrzewnienia, ale głęboko w oczy towarzyszki:
— Chodź. — Ubierz się, jak przedwczoraj.
W strojach zaszły zmiany. Ola wzięła chustę na głowę i garnek owinięty szmatą, niby żona robotnika, przychodząca z posiłkiem do męża. Demel poszedł do swego pokoju, włożył czapkę na głowę i obuł buty z cholewami. W cholewę wsunął ciężki jakiś przedmiot. Po starannem zamknięciu drzwi spotkali się oboje na korytarzu.
Przypatryw ano im się ciekawie na schodach i na podwórzu, ale gdy wyszli na ulicę, nie odbijali już od szarego tłumu przechodniów. Jakiś robotnik z żoną dąży do fabryki lub z fabryki