Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/103

Ta strona została przepisana.
—   99   —

na posiłek. Tylko poszukiwacz błysków duszy w oczach i ruchach ludzkich, artysta lub ajent policyi tajnej mógł dostrzedz w śpieszącej parze zapał i niepokój, zawieruchę idei w gorących, młodych mózgach.
Szli milcząc przez ponure, nie całkiem zabudowane ulice, migając, jak cienie gęstsze, na brudnej szarzyźnie parkanów. Naraz zatrzymała się Ola i rozejrzała się po tonącej we mgle dzielnicy miasta:
— Czy dobrze idziemy?
— Jakto? — nie zrozumiał Demel. — Czy tędy droga? Wiesz przecie. Na prawo zaraz rogatka, a tam i fabryka Baryczki.
— Prawda...
— A dlaczego pytasz?
— Nic... Tak mi strzeliło do głowy, czy do brze idziemy...
Demel spojrzał przenikliwie na towarzyszkę:
— Ola! Jeżeli ci słabo, to ruszaj do domu.
Ola rzuciła nerwowo ramionami:
— Mnie słabo?! Toś zgadł dopiero!
— W chwili działania nie wolno wątpić o sprawie.
— Wierzę w ciebie — rzekła gorąco dziewczyna.
— To nie zawracaj głowy...
Zbliżali się do fabryki, a na zamglonym dużym froncie gmachu ujrzeli najprzód dwie szty-