Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/105

Ta strona została przepisana.
—   101   —

— Pokazać legitymacyę.
— Nie mam żadnej. Gdzieby do fabryki codzień nosić?
— To my odprowadzim do domu i poszukamy.
— Jakiem prawem?
Policyant tymczasem obrzucił badawczym wzrokiem przybywającego i nabrał przekonania, że nie jest robotnikiem, tylko przebranym agitatorem.
— Bieritie jewo! — rzekł bez wahania do żołnierzy.
Demel aż zachwiał się od targnięcia silnych dłoni.
Wtedy Ola, która już była przeszła przez cenzurę i udawała dotychczas bezmyślną wesołość, wyprostowała się, zrzucając chustę z głowy:
— Nie wolno go szarpać! słyszycie?!
Policyant spojrzał na zdemaskowaną towarzyszkę z jakąś lubością fachową, pokrewną z rozrzewnieniem artystycznem, i rozpłynął się w słodkich wyrazach:
— Ach, ładna pani! to może brat, albo kuzynek, albo i mąż z lewej rączki? Nie bójcie się, my jego ze wszystkimi honorami. A zresztą proszę łaskawie razem.
Ola spuściła powieki, pobladła i poszła milcząc za towarzyszem.
Biedny Demel z towarzyszką! Czy wyjrzy kiedy na światło dzienne i zobaczy dalszy roz-