Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/122

Ta strona została przepisana.
—   118   —

tajemny lokal schadzki, zamiast dochodów z pracy — brauning i to co ukradną.
— Oto jeszcze jeden z opłakanych skutków stanu wojennego — zaczął Kotulski.
I puścił się na szerokie plany: albo nowej deputacyi do Petersburga, albo surowego napomnienia władzom miejscowym.
Ale go nie słuchano. Nawet Mochnaczyński dawał po sobie oznaki niecierpliwości, a Budzisz, który dawno przestał ulegać urokowi pana Feliksa, dzisiaj machał poprostu ręką na jego wywody:
— Ale gdzie tam!
Więc Kotulski przerwał perorę, zniechęcony:
— Radźcie tedy, kiedy umiecie — zakończył.
Przez chwilę nikt się nie odezwał. Dopiero po przetarciu i ustaleniu na nosie okularów, po najeżeniu pióropusza włosów, duch ogromny wstąpił w małego profesora Łokietka:
— Panowie! W czasach olbrzymich, które przeżywamy, wszystkie dobre i złe siły społeczeństwa nabierają bajecznej, a przecie rzeczywistej potęgi. Z pomruków powstały orkany, z protestów życiodajne bunty. Ale tak samo drobne gady, drzemiące dawniej między szczelinami jaskiń, wypełzły dzisiaj i urosły w potworne kłęby Lewiatana. Taką jest Potwarz służąca teraz za narzędzie walki...
Długo jeszcze mówił »kaznodzieja rewolucyi