Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/130

Ta strona została przepisana.
—   126   —

— Nie rozumiem dlaczego, Połciu, nie chcesz kandydować na posła do Dumy? Namawiają cię sąsiedzi, a i pisma ciągle o tobie mówią. Znowu dzisiaj — patrz!
Budzisz sięgnął skwapliwie po gazetę:
— Pokaż...
Przejrzał wzmiankę i machnął ręką. Było to sprawozdanie z jakiegoś wiecu, na którym między kilkudziesięciu »zauważonymi« był i Apolinary Budzisz.
— Jednak to tam zawsze dołóż, bo może mi być potrzebne.
— A jakże! to już siedemnasty numer o tobie — odpowiedziała skrzętna małżonka — mam je wszystkie pod kluczem. Ale właśnie nowy jest dowód, że nie mogą nigdzie obyć się bez ciebie Połciu. Gdybyś tam pojechał, jabym potrafiła tu się zająć wszystkiem. Jabym to przebolała dla ogólnego dobra.
Mąż słuchał z niedbałem zadowoleniem. Pomilczał trochę, potem się odezwał:
— Próbowałem — klimat mi nie służy.
Ten argument był najwymowniejszym dla poczciwej pani Tekli. Zdrowie męża jest szczęściem kochającej żony. Więc zrezygnowana zapadła w myśli, jaka to szkoda dla kraju.
— Nie frasuj się bardzo, Tekluniu, o to nasze przedstawicielstwo w Dumie. Tam nie potrzeba geniuszów.