Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/141

Ta strona została przepisana.




DZIEŃ DZIEWIĄTY.

Salon pani Maryi Siecińskiej nie należy do największych, lecz do najwygodniejszych w Warszawie. Wpada się tam, wychodzi, wraca, zostaje się na obiedzie, a gdy się przyjdzie po obiedzie, jeszcze się coś znajduje do jedzenia. Pani Siecińska, wdowa bezdzietna, uprawia cnotę gościnności z zapałem, zapraszając na to, co posiada: na kawałek pieczeni i na gawędę, jaka się uda. Pozostawszy w mieście pomimo rewolucyi, pani Marya przyjmowała od południa do północy całe szeregi postaci, które tu tylko, a nie gdzieindziej spotkać się mogły: matrony, fircyków, mężów stanu, elegantki, nawet nudziarzy. Ale swoboda taka i zmysł organizacyjny panowały w tem mieszkaniu, że nikt nikomu nie zawadzał.
Z konieczności salon nabrał obecnie barwy politycznej, czego dowodem chociażby dzisiejsze zebranie w godzinach popołudniowych. — W jednym pokoju na kanapie siedzi pani Olga Ostrze-