Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/144

Ta strona została przepisana.
—   140   —

— Nie, nic... będą mnie tam zaraz... próbowali.
— Próbowali?! — zapytały chórem panie.
— Mądrej głowie dość dwie słowie.
Pani Hańska aż zaczerwieniła się od wysiłku myśli, gdyż jej stanowisko kobiety handlującej inteligencyą obowiązywało ją do natychmiastowego odgadnienia słów Kostki. Po chwili spojrzała głęboko, kiwając głową: już wiedziała.
Ale nie wiedziały inne. Pani Siecińska, nie przywiązując żadnej wagi do swej przenikliwości w polityce, której dała miejsce w swym salonie tylko przez generalną gościnność, zaczęła mówić:
— Pewno jakiś kawał pan nam urządza swoim zwyczajem, tak jak z tem wkroczeniem Prusaków, o którem pan wiedział, że bajka, a tutaj ja się już pakowałam na wyjazd.
— Wcale nie kawał — próbować mnie będą, może już nawet próbują?
— E, niech pan powie wyraźnie — odezwała się pani Englert, dotykając ramienia Kostki szybkiem, kociem głaśnięciem, pod którem drgnął nasz polityk.
— Seryo mówię: odbywa się nasz wiec ogólny i próbne głosowanie wyborcze.
— Ach tak! a dlaczegóż pan nie tam, ale tutaj? — spytała pani Siecińska.
— Pewno przez skromność? — wtrąciła pani Hańska.