Kostka wykonał parę ruchów, które mogły znaczyć: tak albo nie, — jakąś gimnastykę dyplomatyczną.
Okazało się niebawem, że z powodu ostrej emocyi woli tu być, niż tam, gdzie go mają próbować. Zadzwonił znowu telefon, a Kostka zerwał się tak obcesowo, że aż roztrącił pochylone ku niemu panie.
Po chwili wrócił. Telefon był od kantoru najmu powozów. Ochłonął, bo przypomniał, że na wiecu zaczął mówić Kotulski, co w najpomyślniejszym wypadku potrwa pół godziny. Więc Kostka, między trójkwiatem tych pań, okadzających go perfumami i zachętą do życia publicznego, szukał, coby pożytecznego wykonać przez pół godziny oczekiwania. Kiwając ręką, zwołał ku sobie blizko trzy głowy, aż dotknął popielato płowych, elektrycznych włosów pani Englert, i uczynił cicho takie zwierzenie:
— Muszę na chwilę przysiąść się do starej »Strzechy«, bo się obrazi i gotowa jakie świństwo rozpuścić o nas po mieście.
Młode towarzyszki, choć niechętnie, uznały wszystkie potrzebę tej wycieczki w krainę wysoce poważną, do kanapy w drugim pokoju, skąd dochodziło skrzeczenie pani Ostrzeszewskiej przerywane umiarkowym, zwiędłym głosem hrabiego Heydensteina. I wkrótce Kostka, na czele damskiego oddziału, wkroczył do sąsiedniego pokoju
Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/145
Ta strona została przepisana.
— 141 —