Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/152

Ta strona została przepisana.
—   148   —

Kostka poważnie, z ukłonami, aż dopóki »stara Strzecha« nie wyszła.
Gdy zaś wyszła, zapanowała szczera wesołość oswobodzenia, do której i Heydenstein się przyłączył.
— Paradny ten Tolo! — A na co to ona zbiera?
— Czy ja wiem? Na jakichś tam połamańców, broń Boże nie politycznych. Ale musiałem babie plaster przyłożyć — co? Inaczejby mnie oszczekała bez pardonu.
— Teraz już wiem — rzekła pani Hańska. — Jak będę miała jakąś karotę, najprzód się z panem pokłócę.
— Dla pań, bez żadnej kłótni, cały mój pugilares! O — proszę brać.
I dobył pugilaresu, wywrócił, okazując że nic w nim niema.
Rozmowa by się rozigrała, gdyby grasującej gorączki politycznej nie oznajmił znowu sygnał telefonu.
— Teraz to pewno do mnie — rzekł Kostka. — Pani daruje, że tak nadużywam jej adresu?
— Proszę nie żartować — odpowiedziała pani Siecińska — bardzom rada, że się przysłużę sprawie.
Kostka ledwo chwilę bawił przy telefonie i powrócił.
— Muszę niestety pożegnać panie, bo przez