Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/159

Ta strona została przepisana.
—   155   —

teczne. »Precz!« i »niech żyje!« — wylatywały jak pociski ostre lub fajerwerkowe z tej katapulty, którą się stał podówczas pan Apolinary — i działały niechybnie. Gdzie tylko dopadł, zwyciężał. Kampanię tę możnaby porównać do Napoleońskich, gdyby cel jej był krwawy. Ale ponieważ chodziło tylko o wynik parlamentarny, o wybór swoich ludzi, ponieważ żywioły spokojniejsze ustąpiły z drogi huczącym zastępom; ponieważ wreszcie Żydzie stchórzyli — zdobycie placu przez Budziszów, Kotulskich, Łokietków i innych trębaczy narodowych nie miało nic wspólnego z krwi rozlewem, było raczej wesołem świętem. Sprawdziły się dowodnie słowa prorocze: »ogarniemy naród cały« — i jeżeli o ten tylko wynik chodziło — został osiągnięty.
Apolinary, jako trybun ludu, tak przemawiał na zgromadzeniu wyborczem w Ryczywole:
»Szeroka i głęboka demokratyzacya społeczeństwa jest skarbem, któryśmy wynaleźli. W was, bracia dobrodzieje od pługa, ujrzała dzisiaj ojczyzna swe zbawienie. Kto potrafił działać kosą przeciwko armatom, potrafi też zdrową, a nieprzewrotną radą obalić chytre zamysły wrogów naszych. Was wszystkich, którzyście prawo do ziemi nabyli wiekowym nad nią potem, pragniemy widzieć jej dziedzicami, sąsiadami naszymi. Już nie szlachcic tylko, ale i kmieć na zagrodzie, równy wojewodzie, bo wspólnym z wami, równym i bez-