Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/178

Ta strona została przepisana.
—   174   —

— Przemówcie też kiedy, posłowie dobrodzieje...
Ale waliły gromy deklaracyi, huczały groźne głosy trybunów, trząsł się stary gmach bizantyjski i wyła szeroka ziemia od pożądań nowych, a właśni elekci Budzisza przezornie milczeli.
Gdy zformułowano w Petersburgu grzmiące hasło: ziemia dla wszystkich! a Polacy zajęli wobec niego stanowisko przychylne, Budzisza ogarnęły wyrzuty sumienia:
— Źle mnie zrozumiano w Ryczywole i gdzieindziej... Później tam jakieś obszary nieużyteczne, naprzykład rządowe, rozkolonizować — no, można. Ale podkopywać prawo własności — to nie obywatelska robota! — Szkoda wogóle, żem gadał o sprawie agrarnej.
Pocieszało Budzisza jedno. Ogromne słowa wybuchały ogniście krwawymi szmermelami, ale gasły w powietrzu, lub spadały na ziemię zabezpieczoną od pożarów przez rozległe, starożytne bagna.
— Tego nie będzie — to się rozlezie, bo niepodobieństwo. Ale nuż nic nie będzie z całego krzyku?
Z rosnącą gorączką szukał w stosach nadchodzących dzienników postępów sprawy naszej, a zwłaszcza jakiejkolwiek odezwy swoich własnych posłów.
Raz tylko znalazł w »korespondencyi« — nie w depeszy lub artykule wstępnym — że postawa