Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/21

Ta strona została przepisana.
—   17   —

otwarta, podczas gdy innym narzucano gwałtem bezrobocie.
— Gdzieś przecie trzeba jeść — odpowiedział Demel, zajadając smacznie, pomimo że przed chwilą nie czuł się głodnym.
— Biedni gotują dla biednych — dodała młoda kobieta.
— Zdaje się, Żydzi trzymają tę restauracyę?
— Towarzysze. Gotują i sprzedają według taksy.
— Ale zawsze Żydzi? — nalegał Budzisz.
— Czy ja tam wiem? różnice plemienne nie są na czasie — odparł Demel. — Sam pan mć wiłeś, że jesteśmy dziećmi jednej ziemi.
— Zapewne, zapewne... Mamy też równe obowiązki.
Ogólnik ten utonął w szczupaku po żydowsku, którego wszyscy błogosławili, że istnieje i nasyca różnoplemienne apetyty.
Towarzyszka nazywała się Ola. Jadła śpiesznie i chciwie, nie sznurując ust. Chuda jej twarz ożywiła się rumieńcem, a piwne oczy nabierały wesołości. Demel także, jeżeli nie był głodny, jadł widocznie na zapas. Ruda, szorstka czupryna poruszała mu się razem ze skórą niskiego czoła.
— Widocznie głodne biedaki — myślał pan Apolinary, podsuwając towarzyszom półmisek i sam dając z siebie zachęcający przykład.
Skończyli kolacyę, przeważnie milcząc. Ola,