Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/27

Ta strona została przepisana.
—   23   —

winszuję sobie, żem nie zaryzykował. Dla mnie odpowiedniejsza jest akcya w komitetach.
Przemawiali głównie socjaliści i nie spodziewasz się nawet, kto między nimi? Nasz Demel. I wcale dobrze gadał, a skończył, jak wszyscy zresztą, żądaniem konstytuanty w Warszawie, opartej na powszechnem, równem, tajnem i bezpośredniem głosowaniu. Cóż tu jest do zarzucenia? — Spotkałem go już parę dni temu w dziwnych okolicznościach; jadłem nawet kolacyę z nim i jego towarzyszką, osobą przyzwoitą. O tem kiedyindziej opowiem.
Inny mówca miał kurteczkę tak wyszarzaną, że u nas w stajni gorszej nie zobaczysz. Nic też dziwnego, bo przemawiał od proletaryatu. — Gadali różni, dochodząc mniej więcej do tych samych wniosków. I już myślałem przez godzinę, że doszliśmy do tego skojarzenia stronnictw, o którem w lecie dużo się mówiło, nad czem i ja, jak wiesz, pracowałem i nie przestaję pracować. Ale gdzie tam! Najprzód na piętnastu oratorów przynajmniej dziesięciu czyniło ostre przytyki naszym ludziom, jakby to należało do wszystkich socyalistycznych programów. Co u licha? — myślę sobie — gadajmy o przyszłości, a nie kłóćmy się. Co innego reforma Stowarzyszenia, o której myślałem; co innego, żeśmy chybili tu i ówdzie. Ale nie jesteśmy przecie obcy, ani w porozumieniu z biurokracyą! Wolno nam mieć swoją barwę,