»palącą kwestyę«, obnosił ją tu i ówdzie i, sparzywszy się, porzucał.
Pan Apolinary czynił retrospektywny przegląd swej akcyi i przekonał się, że i on już rozpoczął nie jedną robotę. Zmierzało to wszystko do ogólnego dobra, tylko jeszcze do celów swych nie doszło. Zajrzał do specyalnego mebla, gdzie sekretarz jego ułożył akta spraw rozlicznych, które wyglądały razem jak archiwum jakiejś instytucyi krajowej.
— Ach! Stowarzyszenie pracy kulturalnej! — ucieszył się pan Apolinary do jednej zapylonej okładki. — Ile to człowiek natrząsł sobie kości... Ale co robi Stowarzyszenie? Powinnoby istnieć, skoro niedawno ogarniało kraj cały? Tylko że nie daje żadnego znaku życia... Te papiery do spraw zakończonych.
Zasunął je w kąt, a wziął inne:
— Reforma Stowarzyszenia...? Hm, reforma... Jeżeli Stowarzyszenie zanikło, to jakże je zreformować? — Ad acta.
Trzecia okładka:
— Akcya wyborcza. — To na wierzch. Z tem będzie jeszcze robota.
Czwarta okładka:
— Materyały do założenia dziennika. Nr. 1. Uwagi ogólne.
Była to szczupła plika z paru arkuszy rękopisu, ale miała ciąg dalszy w kilku zwojach wy-
Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/53
Ta strona została przepisana.
— 49 —