Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/60

Ta strona została przepisana.
—   56   —

jej pozostawić i pewną swobodę co do wyboru środków działania.
— Więc jednak jest pan za »mandat impératif«?
Pan Apolinary zachłysnął się i pomyślał:
— Do licha, wypada odpowiedzieć.
Ale się wyśliznął:
— To jest pojęcie względne. Trzeba najprzód ustalić platformę. W tym celu się zbieramy.
Heydenstein spojrzał z niedowierzaniem na Budzisza. Czyżby on był postępowcem? Czy zachowuje jakąś tajemnicę? Czy może nic nie wie? W każdym razie udało się panu Apolinaremu zaciekawić gościa.
Tu odezwał się Szafraniec bez ogródki:
— A ta deputacya będzie z wyborów?
— Naturalnie — odparł Budzisz, przypierany do muru.
— Uchwalimy najprzód, czy ma być...
— Ach tak! Więc nie rozstrzygnęliście jeszcze tej kwestyi?
— Zasadniczo jest rozstrzygnięta w komitecie. Ale trzeba, żeby zebranie ją uchwaliło.
Tu Heydenstein nie zrozumiał i przybrał postać słodko dopominającą się o wyjaśnienie.
Ale Budzisz w padł już na trop taktyki, która będzie zastosowana prawdopodobnie na zebraniu u Gwiazdowskiego. Znał dość dokładnie »swoich ludzi«, aby przewidzieć trafnie. I perorował, natchniony duchem proroczym: