rządu tymczasowego. Z tych spostrzeżeń postanowił urządzić sobie polityczną zabawę. Coraz bardziej tajemniczą przybierał na się postać.
— Jak już rzekłem, lista kandydatów nie jest ani ustalona, ani zamknięta. Z obozu panów mówiono dużo o księdzu Łupinie i o młodym księciu Koryatowiczu. Ale jest jeszcze przynajmniej trzecie miejsce.
— Tak, ksiądz Łupina jest ze wszech miar kapłanem i obywatelem — rzekł Heydenstein stanowczo, ale kwaśno.
— Ależ on nie zna nikogo w Petersburgu — zawołał Szafraniec z niezwykłem ożywieniem. — Lepszy już Koryatowicz, bo jest szambelanem.
— Daruj, Adamie, że będę wręcz przeciwnego zdania. Koryatowicz przecież czterech klas nie skończył.
— E, mój drogi, w karyerze dworskiej...
— Nie, Adamie. Tu nie o karyerę chodzi, tylko o przedstawicielstwo narodu, o deputacyę. A deputacya może przecie być zmuszona do fachowej dyskusyi z ministrami. Dobra jest z nimi znajomość uprzednia, nie przeczę, ale potrzeba i czegoś więcej. Nieprawdaż, panie Budzisz?
Pan Apolinary przypomniał sobie w tej chwili swój plan »szkoły umiejętności politycznych«, i że ma pod ręką dwa wyborne numery do zaproszenia na sesyę: ogromnie bogatego Szafrańca i bardzo uczonego Heydensteina, doktora
Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/63
Ta strona została przepisana.
— 59 —