Po krótkiej znowu przerwie Heydenstein zmienił rozmowę. Rozpromienił się, o ile mógł, na swej zmęczonej, pobożnej twarzy i zawołał, załamując ręce:
— Jak się to żyje teraz! Ile projektów, ile nadziei!
— Co to nadziei? Fakta przychodzą historyczne, fakta — odparł Budzisz.
— No, fakta...? Dopiero zapowiedzi.
— Mają w tych dniach ogłosić naszą autonomię.
— Oj, panie Budzisz!
— Masz pan Finlandyę!
— Z Finlandyą łatwiejsza sprawa. Autonomia nasza to przełom całego systemu biurokratycznego.
— A niech go wszyscy dyabli!
— Życzę również, ale nie widzę, jakim sposobem to się stanie?
— Jest przecie rewolucya.
— Socyalna. Czy pan się z nią chce łączyć?
— O ile obala istniejący rząd, jest naszym sprzymierzeńcem.
— Rządu nie trzeba obalać, trzeba go przekształcić.
— Nie pora już na to, panie hrabio.
Heydenstein poczuł dreszczyk, przebiegający mu przez zmęczony organizm. Niepokój udzielił się w innej formie Szafrańcowi:
Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/66
Ta strona została przepisana.
— 62 —