Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/76

Ta strona została przepisana.
—   72   —

— Jakżeż to? Wczoraj i Sartor i Kolejko i nawet Maro uznawali potrzebę seminaryum, a dzisiaj cofają się...
— Widać, że ich tam komitety niechętnie na to patrzą — odrzekł pan Apolinary bez werwy.
— To jest właśnie curiosum! Cóż to? zakonnicy czy małoletni? Poszli pytać o pozwolenie przeora czy rodziców? Naradzaliśmy się w gronie obywateli tego kraju nad sprawą publiczną tutejszą, jednogłośnie uznaną za dobrą. Ludzie przecie poza swem stronnictwem muszą pozostać ludźmi pełnoletnimi i zdolnymi dobrych uczynków.
— Dusi ich solidarność — wtrącił Budzisz pojednawczo.
— Dobrze mówisz, że dusi, bo jest ciasna, stronnicza. O innej wielkiej solidarności narodowej, wynikającej ze szczerego umiłowania wspólnego celu, mało kto myśli.
— Pozostaliśmy jeszcze przy projekcie w poważnej liczbie.
— Bóg wie, jak to będzie. Bo i twoi przyjaciele coś zaczynają bróździć. Skąd-że nagle Kotulski objawił nam dzisiaj o istnieniu u nich komisyi, która już dawno pracuje nad tą sprawą?
— Et, wierz mu tam! — nadąsał się pan Apolinary — on wszystko niby wynalazł najpierwszy, tylko ma tyle do roboty, że nic jeszcze nie zrobił.